Tym, co zaskoczyło mnie najbardziej była kosmiczna liczba zadań - 39. Absolutny rekord wśród arkuszy z CKE. Podobno część maturzystów nie wyrobiła się w czasie. Mnie na szczęście udało się wybrnąć... Choć i tak na maxa szans nie mam. Za to tli się we mnie iskierka nadziei, że jakiś przyzwoity wynik jednak osiągnę. Zadebiutował gal, moja przyjaciółka pomstowała całkowitą nieobecność chromu, zaś brak redoksów zbulwersował większą część społeczności.
Przed ustnym angielskim stresowałam się chyba bardziej, niż przed pozostałymi maturami razem wziętymi. Zawsze czułam się pewniej na sprawdzianach, niż podczas odpowiedzi. Miałam czas do namysłu, a jeśli zadanie stanowiło dla mnie problem, mogłam je pominąć i wrócić do niego później. A może chodziło tylko o czas na zaplanowanie wypowiedzi... Nie jestem osobą spontaniczną i nie lubię działać bez sprecyzowanego planu. Plan sprawia, że czuję się pewnie i bezpiecznie. Nienawidzę iść na żywioł, a przecież na tym polega ta nieszczęsna ustna matura stworzona prawdopodobnie jedynie ku udręce uczniów.
Tyle dobrego, że nie byłam sama w tej godzinie kaźni. Towarzyszyła mi koleżanka z klasy, wyglądająca na jeszcze bardziej zestresowaną, co oczywiście od razu poprawiło moje samopoczucie. Naturalnie szybko wyszło na jaw, że żadna z nas nie jest w stanie sobie przypomnieć podstawowych zwrotów, toteż powtórki językowej zaniechałyśmy całkowicie. Zdecydowanie największy problem stanowiła kwestia wejścia. Proszą, nie proszą, odezwać się po polsku, czy po angielsku, po angielsku chyba lepiej, dobre wrażenie, brać torebkę, chyba można, na ustnym przecież nie ściągniesz, a może jednak...? Problem nadbagażu rozwiązałam obarczając koleżankę torbą i przydługim parasolem. Parę minut później (zdecydowanie za mało!) okazało się, że do sali prosi osoba, która zdawała przed nami i właśnie "odebrała wyniki", tj. zapoznała się z werdyktem komisji. Weszłam do sali i złamałam konwencję, ponieważ zamiast starać się zrobić dobre wrażenie skupiłam się na tym, jakie komisja na mnie wrażenie wywiera. Oceniłam, że pozytywne i po formalności dotyczącej dowodu wylosowałam sobie zestaw tortur. Moim szczęśliwym numerem okazała się liczba 47, w której ukrywał się znaleziony w niejasnych okolicznościach kot, kobieta po zakupach świątecznych oraz lokal na przyjęcie urodzinowe. Podczas gry wstępnej przyznałam, że irytują mnie moi znajomi, cieszy mnie kupowanie książek, nie pójdę do wojska z powodu słabej kondycji i obawy przed krwią, a moi sąsiedzi to cudowni ludzie. Jak następnie ustaliliśmy z komisją, wspomniany wcześniej kot znaleziony został w pobliżu warzywniaka, blisko ulicy, był mały, czarny i nie "scratch". Po podchwytliwym pytaniu, czy nie jestem uczulona na koty ("To nie prawda, jestem uczulona na psy") przeszłam do opisu obrazka. Marzenie! Kobieta w różowym sweterku siedzi na kanapie, w rękach trzyma torby z zakupami, w tle choinka, z drugiej strony kominek. Chciałam powiedzieć, że kobieta wygląda "sad", ale ze zdenerwowania wyszło mi "fat"... Pytania do obrazka nieszczególnie mi się podobały, głównie dlatego, że cały czas nie mogłam sobie przypomnieć, jak u licha nazywają się torby na zakupy, co utrudniło mi konwersację. Na zakończenie przyznałam, że wczoraj kupiłam "Dumę i uprzedzenie" oraz białe sandały, szukałam spódnicy (możliwe, że powiedziałam sukienki, lub też w ogóle bóg wie co), ale nie było odpowiedniej. Problem z lokalem urodzinowym okazał się strzałem w dziesiątkę, nigdy w życiu tak się nie rozgadałam jak wówczas. Dwa pytania jakie dostałam na koniec traktowały o żarciu, co było mi nie w smak, ponieważ cały dzień (mniej więcej dziewięć godzin) żyłam na kawałku kiełbasy i dwóch melisach, więc trochę mnie mdliło. Kiedy po czwartym pytaniu, czy coś jeszcze chce powiedzieć przyznałam, że nie jestem w stanie wymyślić nic więcej na dany temat, pozwolono mi wyjść na świat. Na świecie, który stanowił korytarz dopadły mnie koleżanki spragnione wieści o tajemniczym przebiegu egzaminu. Parę minut później usłyszałam wynik: 30/30 pkt i tak zakończyła się zmora ustnej matury z angielskiego.
Dzień jutrzejszy mam nadzieję będzie definitywnym rozstaniem ze wszelkimi maturami.
A w ramach bonusu piosenka, która pocieszała mnie dziś w najgorszych momentach zwątpienia :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wszelkie linki i powiadomienia kierować należy do zakładki "Skrzynka Kontaktowa". Dziękuję :)