piątek, 24 stycznia 2014

Symptomy apokalipsy

Ahh... Niemoc mnie ogarnia po prostu niesamowita. Nic mi się nie chce, a jednocześnie chce mi się wszystko.... Rezultat jest taki, że siedzę i myślę.

Moje miejsce zamieszkania to aktualnie świat postapokaliptyczny. Żadne trzęsienie ziemi, czy też meteoryt... W poniedziałek nawiedziło nas nietypowe zjawisko pogodowe w postaci zamarzającego deszczu. Deszcz zamarzał absolutnie wszędzie gdzie tylko mógł, od ziemi i ździebeł traw począwszy, poprzez ogrodzenia, drzewa i szyby, na sierści zwierząt i ubraniach przechodniów kończąc. Po paru godzinach zdążył już pokryć grubą warstwą lodu wszystko w okolicy, włączając w to kable na słupach.  
Armagedon zaczął się we wtorek rano, kiedy okazało się, że niesprzyjające warunki atmosferyczne nie tylko utrudniły dostawę energii elektrycznej, ale uniemożliwiły ją całkowicie. Jak można było się spodziewać, wszelakie zakłady stanęły, szkoły pozamykano (brak prądu = niedziałające centralne ogrzewanie = zamarzający uczniowie)... I tylko nasze liceum siedziało w kurtkach przez wszystkie lekcje. Nie udało się przeprowadzić jedynie porannych fakultetów, jako że, wedle praw logiki, po ciemku nic nie było widać. W południe ktoś puścił plotkę, że może nie być wody, co w krótkim czasie obrosło w mit i legendę i już trzy godziny później można było się dowiedzieć, że rury popękały, wodociągi stanęły, wodę będzie można użytkować jedynie w przypadku, gdy ktoś posiada jej własne zapasy, należy ponadto wyciągać ze strychów/piwnic/innych pomieszczeń kuchenki gazowe, albowiem gazu także ma zabraknąć, a o prądzie możemy zapomnieć przez najbliższy tydzień.
Aż tak źle nie było, elektryczność wróciła już następnego dnia rano, chociaż fanaberie miewała rozmaite i na powrót znikała w najmniej odpowiednich momentach. Wody nie było raptem parę godzin, tych najmniej uciążliwych, bo nocnych. Gazu nie ukradli wcale, kuchenki wróciły na dawne miejsca. W szkole natomiast okazało się, że prąd co prawda jest, ale nie wszędzie, więc co bardziej przedsiębiorczy uczniowie przykrą konieczność odwiedzenia przybytku oświaty zamienili w korzyść i kątem po salach ładowali telefony.

Myślałam nad wzięciem się za kryminał... Co prawda za kryminały brałam się już nie raz, jak dotąd z marnym rezultatem trzech prologów, dwóch rozdziałów i jednego nie wiadomo czego. Nawet się nie będę oszukiwać, w życiu nie skończę żadnego opowiadania. Mogę je co najwyżej dokładnie wymyślić. Cóż, może z tego wymyślania coś kiedyś zacznie powstawać, a na razie urozmaica mi ono dzień :)

Ostatnio udało mi się w przypływie natchnienia stworzyć coś takiego... Dodaję tylko pod wpływem przekonania, że ludzie umieszczają na blogach po stokroć dziwniejsze twory.


- Niech się stanie kawa - powiedział Bruce Wszechmogący i bardzo go zdziwił widok wychodzącego z jego kuchni Jockera. tym bardzie, że znany w Gotham przestępca właśnie dzierżył w dłoni jego własny ekspres...
Bruce nie miał pojęcia, że tym niepoważnym życzeniem sprowadził do swego domu moce, o jakich mu się nie śniło. tzn śniło mu się, właściwie nie, miał je na jawie, ale nie odbiegajmy od tematu.
Tymczasem Jocker podszedł do niego chybotliwym krokiem i kłaniając się niczym dżentelmen wcisnął zaskoczonemu mężczyźnie kubek i, zanim ten zdążył się zastanowić, co jest grane, napełnił naczynie aromatycznym, parującym płynem.
- Assiette vous et bouvez, s'il vous plait - rzekł Jocker czyniąc ze wszech miar elegancki zamach ręką.
- Oui, oui - wydukał Bruce żałując, że nie przykładał się bardziej do nauki języków obcych.
Jocker ukłonił się po raz kolejny i ze zniewalającym w jego mniemaniu uśmiechem wycofał w kierunku drzwi kuchennych.
Roztrzęsiony Bruce spojrzał na kawę, następnie odłożył kubek i wzniósłszy oczy ku niebu wymamrotał:
- Bardzo śmieszne...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wszelkie linki i powiadomienia kierować należy do zakładki "Skrzynka Kontaktowa". Dziękuję :)